środa, 19 listopada 2014




Łk 19,41-44



Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”.
Jezus dzisiaj płacze nad obojętnością chrześcijan na zło…, wylewa zły z powodu tego, iż brakuje nam wiary która mogłaby przemieniać zamęt świata, stagnacja która jak tama zatrzymuje pragnienie pokoju. Niebezpieczeństwo które wcześniej czy później doświadczymy będzie miało dwa nurty: jeden z wewnątrz (teraz się dokonuje duchowa erozja), od nas samych, zrodzony z obojętności i oziębłości, a drugi z zewnątrz od złych ludzi, którzy w imię najświętszych wartości (skrajny fanatyzm-fundamentalizm) będą siali nienawiść i strach. Kiedyś pewien obserwator chrześcijaństwa powiedział strasznie cierpkie słowa: „Jaką wspaniałą rzeczą byłoby chrześcijaństwo, gdyby nie istnieli chrześcijanie”. A katolik Bruce Marsahall stwierdza krytycznie: „Nasza religia jest prawdziwa, ale nasz sposób praktykowania jej sprawia, że wydaje się tak fałszywa…” Na to wszystko wpływa miernota, sprowadzanie chrześcijaństwa do wymiarów strachu i zwykłego tchórzostwa, nieustanne umniejszanie roli Jezusa, działania wielu ludzi ochrzczonych, które sprzeniewierzają się artykułom Credo. To ospałość i myślenie o wierze tylko jako o zabezpieczeniu sobie polisy na życie wieczne, totalna nieumiejętność życia Ewangelią- to wszystko sprawia że wiara traci smak, nie przemienia życia innych ludzi, a nawet staje się fikcją. Potrzeba jakiejś wewnętrznej motywacji, dynamiki stawania się odważnym, wychodzenia z kokonu przestraszonego wyzwaniami życia pisklaka. Trzeba tak jak św. Paweł spróbować podjąć trud „Nie mówię, że już to osiągnąłem i już stałem się doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa”. W byciu zdobytym leży oddanie, w pędzeniu zadane które należy dobrze wypełnić. Dlatego Apostoł mówi dalej z większym przekonaniem co do swojej misji: „Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną”. Potrzeba autentycznego charyzmatycznego przebudzenia z obojętności. Trzeba powiedzieć w wielu sytuacjach stanowcze: nie zgadzam się na zło, na świat bez pokoju w ludzkich sercach, nie zgadzam się na profanowanie świętych dla mnie wartości… Można być naprawdę sfrustrowanym i zdołowanym pod pręgierzem świata. Wszystkich za wszystko trzeba przepraszać, być poprawnym i tolerancyjnym, ale na Ukrzyżowanego Boga chrześcijan można pluć i Nim pogardzać. Historia często się powtarza, na początku świata Bóg zapłakał nad grzechem Adama pierwszego protoplasty ludzkości, uronił łzy nad tym jak zaczął posługiwać się wolną wolą. Pierwszy człowiek utracił Raj. Oby Pan nie musiał płakać nad nami, bo wtedy my utopimy się w oceanie własnych łez.