Łk 19,41-44
Gdy
Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O
gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to
zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele
otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje
dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie
rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”.
Jezus dzisiaj płacze
nad obojętnością chrześcijan na zło…, wylewa zły z powodu tego, iż brakuje nam
wiary która mogłaby przemieniać zamęt świata, stagnacja która jak tama
zatrzymuje pragnienie pokoju. Niebezpieczeństwo które wcześniej czy później
doświadczymy będzie miało dwa nurty: jeden z wewnątrz (teraz się dokonuje
duchowa erozja), od nas samych, zrodzony z obojętności i oziębłości, a drugi z
zewnątrz od złych ludzi, którzy w imię najświętszych wartości (skrajny
fanatyzm-fundamentalizm) będą siali nienawiść i strach. Kiedyś pewien
obserwator chrześcijaństwa powiedział strasznie cierpkie słowa: „Jaką wspaniałą
rzeczą byłoby chrześcijaństwo, gdyby nie istnieli chrześcijanie”. A katolik
Bruce Marsahall stwierdza krytycznie: „Nasza religia jest prawdziwa, ale nasz
sposób praktykowania jej sprawia, że wydaje się tak fałszywa…” Na to wszystko
wpływa miernota, sprowadzanie chrześcijaństwa do wymiarów strachu i zwykłego
tchórzostwa, nieustanne umniejszanie roli Jezusa, działania wielu ludzi
ochrzczonych, które sprzeniewierzają się artykułom Credo. To ospałość i myślenie o wierze tylko jako o zabezpieczeniu sobie polisy na życie wieczne,
totalna nieumiejętność życia Ewangelią- to wszystko sprawia że wiara traci
smak, nie przemienia życia innych ludzi, a nawet staje się fikcją. Potrzeba
jakiejś wewnętrznej motywacji, dynamiki stawania się odważnym, wychodzenia z
kokonu przestraszonego wyzwaniami życia pisklaka. Trzeba tak jak św. Paweł
spróbować podjąć trud „Nie mówię, że już to osiągnąłem i już stałem się
doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez
Chrystusa Jezusa”. W byciu zdobytym leży oddanie, w pędzeniu zadane które
należy dobrze wypełnić. Dlatego Apostoł mówi dalej z większym przekonaniem co
do swojej misji: „Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to
jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede
mną”. Potrzeba autentycznego charyzmatycznego przebudzenia z obojętności.
Trzeba powiedzieć w wielu sytuacjach stanowcze: nie zgadzam się na zło, na
świat bez pokoju w ludzkich sercach, nie zgadzam się na profanowanie świętych
dla mnie wartości… Można być naprawdę sfrustrowanym i zdołowanym pod pręgierzem
świata. Wszystkich za wszystko trzeba przepraszać, być poprawnym i
tolerancyjnym, ale na Ukrzyżowanego Boga chrześcijan można pluć i Nim
pogardzać. Historia często się powtarza, na początku świata Bóg zapłakał nad
grzechem Adama pierwszego protoplasty ludzkości, uronił łzy nad tym jak zaczął
posługiwać się wolną wolą. Pierwszy człowiek utracił Raj. Oby Pan nie musiał
płakać nad nami, bo wtedy my utopimy się w oceanie własnych łez.